Weiter Index Homepage

Janusz Weiss

Z cyklu: OPOWIESCI Z MOJEJ WSI

SLEDZ

We wsi, w której co roku spedzam wakacje, mieszka chlop nazwiskiem Pryszcz. Pryszcz jest bardzo dumny ze swojego nazwiska. Pryszcz w ogóle jest bardzo dumny, o czym mialem sie moznosc przekonac nie raz. Pryszcz jest dumny, bo nie opodal

jego chalupy jest miejsce, o którym mowi sie: "Pryszczowa Góra". Wies polozona jest wsród tak zwanej moreny czolowej, stad liczne w jej okolicy górki i dolki. Inna rzecz, ze akurat miejsce, zwane: Pryszczowa Góra" jest dolkiem, a nie górka, ale nawet najstarsi ludzie we wsi nie pamietaja, dlaczego. Pryszcz twierdzi,ze w tym miejscu przed wiekami byla góra,

ale jego przodek, zwany: Pryszcz z Pryszczowej Góry, tak sie kiedys na to przezwisko zezlil, ze wzial sie za lopate i nie przestal kopac, az na miejscu góry powstal dolek. Ale nie tylko z powodu tej góry nie góry, tylko w ogóle, Pryszcz bardzo dumny jest!

Kiedys posprzeczal sie z sasiadem, od którego pozyczal co roku traktor za pomoc w zbieraniu ziemniaków o to, czy Zmora, która zaplata koniom w nocy grzywy, najbardziej brzydzi sie ludzkich, czy nietoperzowych odchodów. Sasiad twierdzil, ze nietoperzowych, a Pryszcz, ze ludzkich, bo sa bardziej obrzydliwe od nietoperzowych. Pryszcz tak sie rozsierdzil, ze nagle w czasie klótni wstal, i powiedzial: - A wsadzta se w dupe ten wasz traktor! - i wyszedl z chalupy, trzasnawszy drzwiami.

Nastepnego dnia sasiad myslal, ze Pryszczowi przeszlo i zajechal na pryszczowe podwórko traktorem, ale Pryszcz nawet nie wyszedl i traktora nie przyjal. I co? I jeszcze tego samego dnia zaprzagdzone do brony i cale pole zabronowal! Smiali sie ludzie, bo zonie Pryszcza jak raz na imie Bronka.

Zeszlego roku, tak pod koniec sezonu, w pazdzierniku, zona akurat konczyla przyrzadzac sledzia po japonsku, kiedy do drzwi zapukal Pryszcz, bo byl umówiony wzgledem postawienia plotu. Wszedl, przywital sie, poczestowal papierosem i usiadl. Przywital sie, jak wiejski obyczaj kaze, tylko z gospodarzem, czyli ze mna, nazone nie zwracajac uwagi. Za to zauwazyl sledzia i zaczal mu sie przygladac z zainteresowaniem.

Sledz po japonsku to, jak wiadomo, zwykly sledz, ale w majonezie, z groszkiem, i kawalkiem jajka na twardo. We wsi tak sledzia nie podaja, tylko zwyczajnie: w smietanie, albo w oleju, albo marynowanego. Siedzi wiec Pryszcz, niby to o plocie rozprawia, zeby slupki smolowac, sztachety ciac w szpic, gdzie bramke zrobic, ale na sledzia zerka, co go zona wlasnie groszkiem obsypuje. To ja juz, juz mam mu sledzia po japonsku zaproponowac, kiedy nagle moja zona, która tego zwyczaju niezauwazania kobiet uznac nie chciala, mówi z przekasem do Pryszcza: - No i co, panie Pryszcz, pewnie ma pan ochote na sledzia po japonsku - To Pryszcz na to, ze naturalnie nie ma ochoty. To zona jeszcze raz, ze moze by jednak spróbowal. A na to Pryszcz, ze nie, bo wlasnie takiego samego sledzia po japonsku wlasnie w domu zjadl i jeszcze mu sie odbija. A zona dalej Pryszcza namawia, ze takiego, jak ona robi, to Pryszcz nigdy nie jadl. To Pryszcz jeszcze bardziej w zaparte, a tu juz sledz pieknie przybrany na stole stoi, obok chleb pokrojony i maslo, a i flaszka wódki sie pojawila. Tego juz Pryszcz nie wytrzymal i sledzia sobie nalozyl, ze smakiem zjadl, jeszcze dolozyl, wódka popil. Tak, ze jak juz sprawe plotu omówilismy, to juz i po wódce, i po sledziu po japonsku sladu nie bylo. A jak Pryszcz juz zabieral sie do wyjscia, to, ku mojemu zdumieniu, najpierw pozegnal sie zzona, reke jej podal, a dopiero pózniej ze mna! Zona rzucila mi triumfalne spojrzenie i nic nie powiedziala.

Minelo kilka miesiecy i jak co roku, wczesna wiosna, pojechalismy na wies. Patrzymy - plot stoi, slupki ma wysmolowane, sztachety przyciete w szpic, bramka na swoim miejscu. Tylko Pryszcz sie nie pokazuje po reszte zaplaty, jak bylo umówione. Mija tydzien - a Pryszcz nic. Mija drugi - a Pryszcza ani widu, ani slychu. Juz sie zaczalem niepokoic, az tu nagle, tak przed pora dojenia, ktos do drzwi puka. Otwieram - a to Pryszcz we wlasnej osobie. Zapraszam do srodka. Gumiaki o slomianke wyciera, wchodzi. Mnie omija, wali prosto do zony i reke jej podaje! A w drugiej rece cos trzyma, owinietego w gazete. Bez slowa rozpakowuje i na stole sloik po ogórkach konserwowych stawia, czyms napelniony. Do zony plecami sie odwraca, mnie papierosem czestuje, reszte zaplaty bierze, o plocie rozprawia, o zbiorach, o gradobiciu. - No, to na mnie juz pora! - mówi nagle. Mnie reke na pozegnanie podaje, a na zone ani spojrzy i wychodzi. Zagladamy do sloika, a tam sledz po japonsku! W majonezie, z groszkiem, z polowkami jajek na twardo.

Sledzia jesc sie nie dalo, bo zalany byl wódka. Do dzis nie wiem, czy Pryszczowi z nerwów sie pokrecilo i zmieszal razem wszystkie skladniki poczestunku sprzed pól roku, czy z rozmyslem wódki do sledzia dolal. I sie nie dowiem, bo Pryszcz juz do nas nie zachodzi. Dumny jest!

Strona 1