Janusz Weiss Z cyklu: OPOWIESCI Z MOJEJ WSI NIEMIEC Starszy Sikowski, który mieszka w górach w Niemczech, napisal do brata, ze przyjezdza z pierwsza od wyjazdu wizyta. W mojej wsi takie wizyty nie naleza do rzadkosci. Bardzo wielu Warmiaków wyjechalo do "Refu", sa tez tacy, którzy mysla o wyjezdzie i niekoniecznie sa to Warmiacy. Rodzina Sikowskich pochodzila z Kurpiów, ale starszy Sikowski ozenil sie z Warmiaczka i niecaly rok temu wyjechali na stale. I oto, zaraz po listownej zapowiedzi, pojawil sie starszy Sikowski we wsi. Zajechal zagranicznym samochodem, co jeszcze kilka lat temu wzbudzilo by podziw, ale - po pierwsze - chlopi juz dawno zrozumieli, ze za granica nie ma innych samochodów, jak zagraniczne; a po drugie - widok we wsi zachodniej marki samochodu nie nalezal juz, jak dawniej, do rzadkosci. Za to ubrany byl Sikowski nie tak, jak inni przyjezdni: Mial na sobie skórzane tyrolskie spodnie z szelkami, na nogach buty z klamrami, a na glowie kapelusz z kitka. Dopiero, jak dziewuchy zaczely sie z niego wysmiewac, to przebral sie w czarne mokasyny, z których wystawaly biale skarpetki i w wielobarwny, plastikowy kombinezon z wielkim na plecach napisem: "Champion". Jak powiedzialem, przed Sikowskim przyjezdzalo juz wielu, i niemal wszyscy w mniej, lub bardziej eleganckich samochodach. I on, tak jak wszyscy - przywiózl kilka kartonów puszkowego piwa; jak wszyscy - fundowal dzieciakom lody i lizaki; wreszcie - jak wszyscy, ktorzy przed nim przyjezdzali z Niemiec z wizyta, zaprosil najblizszych przyjaciól na wielkie pijanstwo przed odjazdem. Jedno bodaj tylko róznilo starszego Sikowskiego od innych, odwiedzajacych nasza wioske emigrantów: Podczas gdy tamci nie kryli swojego sentymentu do starych katów i chetnie dawali upust swojemu wzruszeniu - starszy Sikowski, niemal od momentu przyjazdu, cala wioske ze wszystkimi jej mieszkancami mial za nic! Nie podobala mu sie kaluza blota przed sklepikiem; narzekal na marne zaopatrzenie; smial sie z traktora, który zrobil sobie jego dawny sasiad Lucjan; nie podobala mu sie telewizja; nie smakowalo jedzenie. Za to Niemców wychwalal zawziecie! Dlugo opowiadal, jaka to ma swietna i lekka prace. No bo rzeczywiscie: Odstawial z parkingu wózki na zakupy z powrotem pod sklep. W takim wózku ostatnio udalo mu sie na przyklad znalezc cala paczke boczku, której nie zauwazyl jakis klient. A to znów opowiadal o swoim mieszkaniu, gdzie w kazdym pokoju ma dywan od sciany, do sciany. Jednym slowem: strasznie sie przechwalal, a ze swoich dawnych kompanów kpil ile wlezie, uzywajac przy tym co chwila niemieckich slów. Miejscowym bylo to nie w smak, ale uwag starszemu Sikowskiemu nie czynili, jako ze - po pierwsze - obowiazywala ich staropolska wobec przyjezdnego goscinnosc, a po drugie - chcieli sie wreszcie za jego pieniadze napic. Wreszcie, tuz przed samym wyjazdem, zaprosil bylych sasiadów i kumpli ze wsi do domu mlodszego brata. Przyszedl tez stary Zeidel, który byl chrzestnym Sikowskiego. Wieczór byl upalny, wiec wyszli z piciem na podwórze, zasiadajac na przyniesionych z drewutni pienkach, pod przywiezionym w prezencie bratu wielkim, przeciwslonecznym parasolem z napisem "Heineken". Starszy Sikowski na te uroczystosc ubral sie znowu w swój tyrolski strój. Po kilku wódkach, pitych na zmiane z piwem, zaczal sie fundator - pierwszy raz od przyjazdu - skarzyc: na Arabów, Turków, Rumunów - ze lepsza prace takim Niemcom, jak on, zabieraja, ze kradna, oszukuja. Chlopi sluchali z grzecznosci, ale coraz bardziej mieli tego gadania dosyc. Ale dopiero, jak starszy Sikowski zaczal na polskich gastarbeiterów wygadywac, to pierwszy stary Zeidel nie wytrzymal i kazal mu sie zamknac. A Sikowski dalej swoje: ze Niemcy, kulturalny naród, nie beda u siebie dluzej takiej holoty tolerowac. - Ten kulturalny naród - Zeidel na to, - nazistów, hitlerowskich zbrodniarzy z siebie wydal, obozy koncentracyjne zakladal, ludzi gazem dusil. - A skad chrzestny wie, ze to prawda? - Sikowski na to. - Bo na wlasne oczy widzialem ciezarówki, do których zywych ludzi ladowano, a wyjmowano trupy! Spaliny z silnika do bud szczelnych wpuszczali i ludzi na smierc truli! A Sikowski w smiech: - Cos sie chrzestnemu w glowie pokicialo, bo ja po samochodówce jestem, nie raz sie w warsztacie spalin nawachalem i jakos zyje! Na to Zeidel bez slowa rekaw odwinal i wytatuowany numer pokazal. Bo stary Zeidel za Niemca folkslisty nie podpisal, Polaków zeslanych do jego gospodarstwa na roboty dobrze traktowal, na Hitlera wygadywal, az w obozie wyladowal i cudem uniknal smierci. Zamilkli wszyscy, tylko Sikowski, który juz dobrze w czubie mial i nie chcial dac za wygrana, tak powiada: - No i co? Jakos chrzestny z tego obozu wrócil w dobrym zdrowiu i teraz moja wódke pije! Tego bylo juz za wiele! Pierwszy Lucjan do Sikowskiego przyskoczyl i w pysk go na odlew walnal, a pózniej inni go zaczeli prac jak popadlo, az na ziemie padl bez przytomnosci. Mlody Sikowski chcial na pomoc bratu ruszyc, ale go powstrzymali. Lucjan od lezacego odstapil, podbiegl do swojego starego Volkswagena, zapalil silnik, dal wsteczny i zahamowal tuz przy starszym Sikowskim, który tymczasem zaczal juz odzyskiwac przytomnosc. - Nie truja spaliny, nie truja?! - chwycil za wlosy lezacego i wykrzykiwal mu w twarz. - To ja ci, hitlerowska swinio, pokaze, czy nie truja! Wsiadaj no który do wozu i na gaz! Ignac do samochodu wskoczyl i przygazowal, a Lucjan glowe Sikowskiego pod rure wydechowa podstawil. Sikowski zakrztusil sie, sline z krwia zmieszana zaczal toczyc, oczy mu wylazly z orbit, zachodzac mgla. Wtedy dopiero stary Zeidel z pienka sie podniósl, chlopów roztracil i zawolal, przekrzykujac ryk silnika: - Ludzie! Uspokójcie sie! Zabijecie bydle, a jak za czlowieka bedziecie odpowiadac! Lucjan Zeidlowi w oczy spojrzal i bez slowa glowe Sikowskiego puscil. Podniósl sie i pobiegl do obory. Wrócil zaraz, trzymajac jedna reka za kark parszywego kota; w drugiej niósl plastikowy, przezroczysty worek po nawozach. - Gazuj, Ignac! - zawolal. Kota wrzucil do worka i koniec plastiku pod wylot rury wydechowej podstawil. - Patrz, gnojku! - wysyczal przez zeby - Patrz, i dobrze zapamietaj! Wnetrze worka szybko wypelnilo sie spalinami. Kot rzucil sie kilka razy konwulsyjnie i znieruchomial. Wtedy dopiero Lucjan od Sikowskiego odstapil; worek z martwym kotem w gnojówke cisnal, do samochodu wsiadl i kazal sie Ignacowi wiezc do domu. Chlopi pólprzytomnego starszego Sikowskiego pod ramiona wzieli i zaniesli do stodoly, na siano. Pózniej po chalupach sie porozchodzili. Stary Zeidel postal chwile i tez, ze zwieszona glowa, do domu wrócil. Mój domek stoi niedaleko chalupy mlodszego Sikowskiego, tak, ze nawet dochodzily mnie odglosy libacji, ale nie wiedzialem, co sie naprawde zdarzylo. Pózno w nocy, jak to mam w zwyczaju, poszedlem na ostatni spacer z psem. Widze - za obora Sikowskiego mruga swiatelko. Podchodze - a to Lucjan z latarka i lopata, jakis zmieszany, cos za plecami chowa. Kiedy mnie poznal, to, poczatkowo niechetnie, ale wreszcie - slowo po slowie - opowiedzial, co sie tu przed paroma godzinami zdarzylo. Przyszedl, bo go sumienie ruszylo, zeby pogrzebac zwloki nieszczesnego kota: - ostatniej ofiary nazizmu w naszej wsi - jak sie wyrazil. |
Strona 11