Powiastka o zalaczonym wcieleniu Chaima Piasta:
Kilka tygodni temu, Jose K. di Gance-Welt,
reporter oficjalnie
niezaleznego, ale nieoficjalnie zaleznego (od
Gazety Wyborczej)
multimedialnego miesiecznika UNZERE ZACHEN,
przebywal na konferencji
wyborczej Ligi Wolno Buszujacych Demokratow w
Piastowie Podlaskim.
Konferencja poswiecona byla kreskom i ich
znaczeniu w zyciu osobistym,
spolecznym i politycznym kraju. Referentami byli
znani teoretycy o
nieskazitelnej opinii (wstapili do partii dopiero
po 1968 roku i mieli
referencje od samego profesora Balcerowicza,
ktory uczynil to w 1969
roku na SGPiS-ie w Warszawie pod wplywem kojacej
atmosfery V Zjazdu
PZPR).
W czesci artystycznej wystapil Henryk Piastowicz,
ktory przy burzliwych
oklaskach bezpartyjnych towarzyszy zawracal
gitare w trzech jezykach,
ktore kandydatowi na senatora, obywatelowi
Jordanczykowi, dziwnie
przypominaly mame-loszen, ten chazarski dialekt -
ktorego nie slyszal
juz, chyba, od Marca - z czego zwierzyl sie
zadziwionemu reporterowi.
Zaintrygowany di Gance-Welt zaprosil artyste na
pejsachowke do partyjnej
restauracji skrotowo nazywanej Pod Krzyzem (w
zaleznosci od koniunktury
nazwe modyfikowano uzywajac "na" albo
"pod"). Ku zdziwieniu reportera,
miejsce bylo mu bardzo znajome. Dziesiatki lat
temu Natolinczycy
przechowywali tam na wszelki wypadek kilku
znanych pochodzeniowcow. Tak
na prawde, to liczyli na radziecka interwencje w
odpowiedzi na
Pazdziernik. Okazalo sie, jednak, ze uratowani
przydali sie dopiero w
Marcu. Reporter jezdzil tam wtedy z bananami dla
wujka, zeby wygladal na
dobrze odzywionego inspiratora.
Pamietal ten wiszacy jeszcze stary czerwony
transparent. Ze lza w oku
czytal: "Uczyc sie, uczyc sie i jeszcze raz
uczyc sie". Wciaz brakowalo
nazwiska autora. Podobno kilka lat temu na
wieczorze sylwestrowym kilku
zasluzonych demokratow pobilo sie o autorstwo.
Dopiero obecny ambasador
Rosji ich rozdzielil i powiedzial im, ze to
wymyslil Lenin i to na
trzezwego.
Reporter tak sie rozrzewnil, ze prawie zapomnial
o zaproszonym artyscie.
Ale ten szybko przypomnial o sobie brzdekami na
gitarze, po czym ni stad
ni zowad zagrzmial: Oj, Rumynje, Rumynje,
Rumynje, Rumynje, Rumynje,
Rumynje..... Reporter pogubil sie w rachunku tych
Rumynji i zaczal
calowac artyste. "Moj kuzynie,
kochany", szeptal. "Myslelismy, ze nie
przezyles". "Rumynje" to byl znak
rozpoznawczy rodziny Piastow.
Okazalo sie, ze przechowywany wujek dawno umarl,
ale jego utalentowany
syn, Chaim Piast, znakomicie prosperuje. Z trudem
udaje mu sie wykrecic
od wystepow na akademiach bezpartyjnych
towarzyszy, a od kiedy wlaczyl
do repertuaru "Boze cos Polske" i kilka
modlitw pochodzeniowych autorow
ma swoj staly program rozrywkowy w Radiu
"Maryja".
Od czasu pierwszego wyjazdu z Polski (Chaim Piast
bardzo lubi wyjezdzac
z Polski) zdobyl slawe za granica jako
przedostatni klezmer Polski
(ostatni byl sprytniejszy i dorobil sie juz filmu
o sobie). Poza Polska
Chaim Piast uzywa pseudonimu artystycznego
Fernando Botero. W ten sposob
otrzymuje zaproszenia rowniez od laknacych
kultury sefardyjczykow.
Wzruszonemu di Gance-Welt nie pozostalo nic
innego jak poprosic o
zdjecie z autografem. To sie dopiero rodzina
ucieszy.
Z internacjonalistycznym pozdrowieniem,
Vlad Impaler
|