Janusz Weiss Z cyklu: OPOWIESCI Z MOJEJ WSI DZIEN STRAZAKA Jacek dlugo przygotowywal sie do swojej pierwszej, po wyjezdzie na stale do Niemiec, wizyty w rodzinnej wsi. Wiedzial, ze byle czym nie zaimponuje starym znajomym. Przed nim przyjezdzalo juz wielu, wzbudzajac nieklamany zachwyt - a to swoim strojem; to wymyslnymi prezentami; szastaniem markami - waluta mocna, budzaca podziw i uznanie. On, wlasnie on, musial zdobyc sie na cos szczególnego! Pieniadze nie byly wazne - to musialo byc naprawde cos! Nie, zeby zarabial zbyt wiele. Zaczal od ukladania bruków. Robota ciezka, na kolanach, ale dosc dobrze platna. Kiedys jego brygada dostala zlecenie wylozenia bazaltowa kostka jednej ze staromiejskich uliczek miasteczka, w którym mieszkal. Ta robota byla jeszcze trudniejsza: kostki ukladalo sie szerokimi lukami, które mialy tworzyc przyjemny dla oka wzór. Zauwazyl, ze kawalki bazaltu róznia sie nieco intensywnoscia koloru, i z wlasnej inicjatywy zaczal dobierac je odcieniami. Majstrowi sie to spodobalo Kiedy do firmy, w której pracowal, przyszlo prywatne zamówienie na wylozenie kostka podjazdu do eleganckiego domu - poslal tam Jacka. Wlasciciel willi byl zadowolony z roboty i dolozyl specjalna premie. Po tym pierwszym - pojawily sie inne, prywatne zlecenia. Jacek zaczal odkladac do banku pierwsze oszczednosci. Nie bylo tego wiele, ale mógl juz nawet uzyskac kredyt. Tylko na co? - Tylko na co to wszystko, na co? - pytal sam siebie Michalak, komendant Ochotniczej Strazy Pozarnej w mojej wsi. Zblizalo sie doroczne swieto - Dzien Strazaka, obchodzone zawsze niezwykle uroczyscie. - I z czego sie tu cieszyc? - denerwowal sie Michalak - Z tych polatanych wezy, starej motopompy, w której silniku wykonano juz tyle szlifów, ze scianki mial pewnie cienkie, jak papier? Nawet jego galowy mundur, mundur komendanta, mial wystrzepione rekawy. Nie bylo pieniedzy - ot co! Trzeba przyznac, ze w naszej wsi juz od lat nie bylo pozaru, jesli nie liczyc plonacych nasypów kolejowych, sciernisk, i starego buka nad jeziorem, który zapalil sie od pioruna i od którego mógl sie nawet caly las zapalic, ale go dzielnie ugasili, zanim doszlo do nieszczescia. - Ech, gdyby tak mozna sie bylo wykazac... - rozmarzyl sie, ale szybko odegnal od siebie grzeszne mysli. - Straz jest od gaszenia pozarów, lepiej odpukac! Bedzie takie swieto, na jakie gmine stac! Zreszta wszystkie przygotowania juz byly w toku. Wreszcie, kiedy wszystkie przygotowania do wyjazdu byly juz w toku, powzial ostateczna decyzje, czym zaimponuje wsi. Tak sie zlozylo, ze przez kilka dni ukladal chodnik przed nowym salonem BMW. Ilekroc tylko podnosil wzrok, widzial wprost przed soba wspanialy, najnowszy model samochodu; srebrzysty, z chromowanymi felgami. Istne cacko! Wreszcie któregos dnia po pracy ubral sie w swoje najlepsze ubranie i odwiedzil salon. Potraktowano go nadzwyczaj uprzejmie; pozwolono nawet usiasc w samochodzie na miekkim, skórzanym fotelu. Sprzedawca otworzyl maske silnika i demonstrowal z duma szereg blyszczacych cylindrów, w których czaila sie niezwykla moc. Bank, stwierdziwszy systematycznosc jego oszczednosci, udzielil Jackowi kredytu. Wplacil pierwsza rate i stal sie wlascicielem srebrnego pojazdu. Nastepnego dnia mial wsiasc w samochód i wyruszyc do Polski. Nastepnego dnia Michalak mial otworzyc przemówieniem obchody Dnia Strazaka. Pózniej bedzie coroczny konkurs sprawnosciowy, wreszcie uroczysty bankiet i zabawa w remizie. Kiedy sobie to uswiadomil, zapomnial o troskach i z zadowoleniem pomyslal o jutrze. Kiedy, pedzac po autostradzie, uswiadomil sobie, ze jeszcze dzis wieczorem wjedzie swoim wspanialym samochodem do wioski, usmiechnal sie w duchu, wyobrazajac sobie z zadowoleniem miny kolegów. - Koledzy! - zakonczyl Michalak - Dolózcie staran, aby nasza druzyna wypadla w pokazie jak najlepiej! Dal sygnal do startu. Ruszyli. Cholerna motopompa nie chciala zaskoczyc, ale Lucjan, najlepszy mechanik w jego druzynie, mial, wbrew regulaminowi, przygotowana gruszke do lewatywy napelniona eterem. Kiedy psiknal w odpowiednie miejsce - silnik odpalil! Dalej poszlo jak po masle. Wprawdzie jeden z przegnilych wezy wystrzelil fontanna wody, opryskujac siedzacych na trybunie wiejskiego stadionu oficjeli, ale go szybko wymienili na inny, który przewidujaco pozyczyl od starego przyjaciela ze strazy zakladowej, w miescie. Opony, podlane benzyna, palily sie wspaniale, zasnuwajac dymem najblizsza okolice, a jego chlopcy poradzili sobie z nimi znakomicie. Wygrali! Nagroda przeszla najsmielsze przewidywania Michalaka. Dostali nowa, niemiecka motopompe, z szeregiem blyszczacych cylindrów, w których czaila sie niezwykla moc! Po zawodach ruszyli wszyscy w strone remizy, na bankiet i potancówke. Obmyslal jadlospis bankietu, jaki wyda dla przyjaciól. Postanowil wynajac sale w remizie: - Co tam! Pójde na calego! Odrobie to sobie. Wzial tylko tydzien urlopu, a i to majster sie krzywil, bo sypaly sie zamówienia. - Zreszta caly bankiet bedzie mnie kosztowal tyle, co dwa, no trzy obiady w najlepszej restauracji w miasteczku, w Bawarii - pomyslal. Na szosach byl maly ruch, nie to, co w Niemczech. Troche zwolnil, kiedy skrecil w boczna, lokalna droge. Zapalil swiatla, choc wszedzie trafilby po ciemku. Jeszcze tylko kilkanascie kilometrów! Byl wzruszony. Przyznal to sam przed soba. Odczuwal wzruszenie. Przyznal to sam przed soba. Takie swieto! Moze nastepne odbedzie sie juz bez niego? Dawno mógl byc na emeryturze, ale nie potrafil zrezygnowac z pracy. - Emerytura poczeka - postanowil. Byl dumny ze swojej strazackiej druzyny, z jej ofiarnosci, lokalnego patriotyzmu, poswiecenia. Zawsze mial zapedy pedagogiczne i schlebial sobie, ze uczy tych chlopaków nie tylko walki z ogniem, ale tez wpaja im bardziej doniosle wartosci. Patrzyl znad zastawionego wódka i zakaskami stolika na tanczacych. Wielu juz bylo dobrze podpitych, ale w koncu to ich swieto, ich dzien - Dzien Strazaka! Dzien mial sie ku koncowi. Slonce zniklo wlasnie za sciana lasu, kiedy poczul zapach dymu. Pomyslal, ze zle zdusil niedopalek papierosa, ale nie - to byl swad tlacej sie gumy. Wypelnial kabine. Jacek zaczal sie krztusic. Zwolnil. Kiedy redukowal bieg, zobaczyl jezyczki ognia na tablicy rozdzielczej. Gwaltownie zahamowal. Wyskoczyl z samochodu; otworzyl maske. Ogien, podsycony porcja tlenu, buchnal gwaltownie, opalajac mu wlosy. Caly silnik stal w plomieniach! Zerwal z siebie skórzana kurtke, próbujac stlumic pozar, ale na nic sie to nie zdalo. Podbiegl do bagaznika, wyciagnal torbe, w której mial prezenty i zaczal zarzucac silnik dzinsami, koszulami; próbowal tlumic ogien nylonowa kurtka, ale ta skurczyla sie od zaru i zajela plomieniem, parzac mu rece. Sypal na plonacy silnik garscie piachu, rzucal kawalki darni, które wygrzebywal z pobocza - wszystko na nic! Ogien przeniósl sie do wnetrza kabiny, lizal skórzane fotele. Krople plonacego plastiku z kierownicy spadaly na podloge, podpalajac gumowe chodniki. Szarpnal za klamke i duszac sie dymem, po omacku, siegnal po saszetke z pieniedzmi i dokumentami do schowka. Nie mógl trafic na otwierajacy go przycisk. Przy trzeciej próbie udalo sie. Palily go dlonie, czul swad zweglonych wlosów. Zar odrzucil go od plonacego samochodu. Nic juz nie mógl poradzic. Nic nie mógl poradzic, ogarnialo go zmeczenie i sennosc. Postanowil wymknac sie z remizy dyskretnie. Wlasnie wodzirej zarzadzil weza, który posuwal sie razno po parkiecie. Michalak podniósl sie z krzesla i skierowal w strone wyjscia. Dokladnie w tej samej chwili odezwala sie pierwsza syrena. Zatrzymal sie w pól kroku, nasluchujac. Jeden sygnal nie znaczyl nic. Syrene mógl uruchomic jakis zartownis. - Oj, dostanie mu sie! - pomyslal Michalak. Rozlegl sie drugi sygnal. Komendant usmiechnal sie: dwa sygnaly oznaczaly wezwanie na szkolenie, ale nie bylo dla nikogo tajemnica, ze takze na popijawe z okazji jakiejs uroczystosci, która chciano obejsc tylko w meskim gronie. Ponownie ruszyl ku wyjsciu, i wtedy syrena zagrzmiala przejmujaco trzeci raz! - Pozar! Pali sie! - rozlegly sie pojedyncze okrzyki. Orkiestra przestala grac. Zapadla cisza. Nie moglo byc watpliwosci - to byl alarm! Kiedy przyjechali, wezwani - jak sie okazalo - telefonem weterynarza, który zobaczyl lune nad lasem, nie bylo juz wlasciwie nic do roboty. Michalak kazal tylko polac korony najblizszych drzew, ale tylko tak, zeby cos zrobic. Samochód dopalal sie. Plonely opony, ogien walil przez otwory po szybach, dach rozgrzany byl do czerwonosci. Stali w bezpiecznej odleglosci, bojac sie wybuchu benzyny w baku. W kierowcy ktos rozpoznal Jacka, chlopaka z ich wsi, który rok temu wyjechal do Niemiec. Chyba byl w szoku, bo nie odpowiadal na zadne pytania, powtarzajac tylko w kólko: - Nowe BMW! Rany Boskie, nowe BMW! Samochód zaczynal dogasac. O dziwo - benzyna nie wybuchla, tak jak to widywali na amerykanskich filmach! Rozgrzane felgi wtopily sie w asfalt. Strazacy zaciesnili krag wokól wraka samochodu: - O kurwa! - nie wytrzymal którys - Ale sie pali! - Ludzie, nowiutkie BMW! Ale forsy poszlo z dymem! - W Dzien Strazaka taki pozar! BMW! Nawet w Olsztynie nigdy sie BMW nie palilo! Michalak byl przyzwyczajony, ze jego chlopcy po akcji musieli jakos rozladowac napiecie i wygadac sie. Nie gorszyly go mocne slowa. Upewniwszy sie, ze nie grozi wybuch, kazal polac szczatki samochodu i asfalt gasnica pianowa. Zwalili poskrecane zelastwo na pobocze. Poparzonego chlopca karetka zabrala do szpitala. Nic juz nie bylo do roboty. Jutro pewnie drogówka odwiezie wrak na zlomowisko. I kiedy juz mial dawac rozkaz do odjazdu, uslyszal: - Pieknie sie, kurwa, palilo! Polski Fiat w zyciu by sie tak nie palil! Krótko po tym pozarze w Dniu Strazaka Michalak na wlasna prosbe odszedl na emeryture, nie mówiac nikomu, dlaczego. Uparl sie, i juz! Minelo kilkanascie miesiecy, i we wsi dawno juz przestano wspominac plonace BMW. Przyszly zniwa i wszyscy byli zajeci w polu. Michalak, po dawnemu, starym przyzwyczajeniem, przypatrywal sie kominom traktorów, czy który nie iskrzy, ale scichl tak jakos, przygarbil sie, i w ogóle staral sie nie rzucac ludziom w oczy. Traktorom zawsze poswiecal wiele uwagi, bo uwazal, ze moga byc przyczyna pozarów. Szczególnie denerwowaly go "samodzialy", czyli pojazdy, które co przemyslniejsi chlopi montowali z czego sie dalo. A wlasnie we wsi przybyl nowy "samodzial", co go zrobil zdolny mechanik, Lucjan, na bazie starej motopompy, która kupil na przetargu. Tej samej motopompy, która na pamietnych zawodach odpalal przy pomocy eteru. Jak raz - zdazyl ze swoim traktorem na zniwa. Pozar wybuchl w bialy dzien, w samym srodku wsi, od razu z wielka gwaltownoscia. Palil sie warsztat Lucjana. Wiatr przeniósl ogien na stodole Magadorki, wypelniona suchym sianem. Stodola zapadla sie, zanim nadjechala straz. Plomienie siegnely plotu obejscia mlodszego Sikowskiego, strawily go momentalnie i zaczely osmalac framugi okien. Lucjan biegal w kolo jak oszalaly, z twarza pokrwawiona, pokryta sadza, i wrzeszczal cos bez zwiazku: - Ludzie, ale jeblo! Ale pierdolnelo! Tyle razy na eter odpalalem i nigdy nie pierdolnelo, a teraz - jak nie pierdolnie! Takiego pozaru najstarsi ludzie we wsi nie pamietali. Chalupe mlodszego Sikowskiego udalo sie uratowac, ale i tak szkody byly ogromne. Oprócz warsztatu, stodoly i plotu - splonal jeszcze: stóg siana, waz strazacki i dwie kury Zeidla, które akurat musialy przechodzic kolo stodoly, jak zaczela plonac, bo je strazacy znalezli w poblizu, calkiem usmazone. Ludzie polewali jeszcze dymiace zgliszcza wiadrami wody, kiedy Michalak podszedl do lamentujacego Lucjana, i powiedzial glosno, zeby wszyscy slyszeli: - No i co? Który ogien wiekszy? Od BMW, czy od naszego traktora?! I, nie czekajac na odpowiedz, odszedl dziarskim krokiem; jakby odmieniony, promienny jakis, z mlodzienczymi iskierkami w zalzawionych oczach. |
Strony 3