Janusz Weiss Z cyklu: OPOWIESCI Z MOJEJ WSI BALLADA O UPALE Dzien byl upalny. Slonce stalo wysoko, ani jednej chmury na niebie czystym, niby lza. Tak ze trzydziesci stopni w cieniu, lecz gdzie w dzien taki szukac cienia, kiedy wokolo ani drzewa, które by moglo rzucic cien? Jedziemy z Leszkiem konnym wozem piaszczysta droga posród pól. Upal. Powietrze rozedrgane tworzy miraze, obraz maci. Sprawia, ze to, co rzeczywiste, zdaje sie nierealnym byc, a znowu, co nierzeczywiste, zyskuje wymiar materialny. Tak upal macil nasze zmysly, odbieral sily. Tylko ruch wozu i nas, siedzacych na nim, zdawal sie nie podlegac prawom, które dyktowal skwarny dzien, bo jasny nam przyswiecal cel, swoja jasnoscia sloncu bliski: Leszek mial sprawe w Gminnym Banku, gdzie o pozyczke prosic chcial, a ja, z okazji korzystajac, z nim sie zabralem do miasteczka, by kupic cegiel szamotowych, o które zdun poprosil wczoraj, bo z nich kominek zrobic mial, gdyz jako mieszczuch zatesknilem za cieplym ogniem w moim domku, kiedy nadejda mrozne dni. Teraz o mrozie zamarzylem, ale rozgrzana wyobraznia za nic nie mogla sie uporac z obrazem sniegu, zasp, zawiei... I kiedy juz, juz zawieszalem sopel na lsniacej, konskiej grzywie - ten zaraz topnial. Wyobraznia z zarem nie mogla isc w zawody, który sie na nas z nieba lal! Byl upal. My, oblani potem, dawno koszule zrzucilismy z grzbietów przygietych. Suchy kurz podrywal sie spod konskich kopyt, wisial w powietrzu, a my w nim, w tumanie kurzu, zawieszeni pomiedzy niebem - ziemia... Kurz docieral wszedzie, drapal w gardle, wyciskal z oczu krople lez. Pokrywal cale nasze ciala szorstka skorupa. Upal byl... Milczalem, bo cóz bylo mówic? Leszek, przeciwnie, raz po raz, przejety rola przewodnika, pusciwszy wodze, bo kon sam czlapal przed siebie, znajac droge, batem co chwila cos wskazywal i schryplym glosem mówil tak: - O, to chalupa Michalaka. Jego syn, Piotrek, w wojsku jest. - Tu mieszka Stacha. Nie ma chlopa. Na gospodarce nie zna sie, ale jej zawsze ktos pomoze, bo wie jak trza wygodzic chlopu. - Pies Zaidla. Kryje Pryszcza suke. - O! Magadorka. Szajbe ma. Tak mówil Leszek. Lecz i on, upalem do cna wyczerpany, jal coraz rzadziej sie odzywac, przerywal dla nabrania tchu. Zreszta i wies juz sie konczyla, zaledwie kilka nedznych chalup stalo po obu stronach drogi, a dalej pola, laki, pola... - nic, o czym mozna opowiedziec, i tylko ten potworny skwar! Wtem Leszek znowu sie odzywa: - O, pszczola. No to pomyslalem, ze nie brak jest mu wrazliwosci na czar przyrody. Skoro wies, skonczywszy sie, przerwala temat ludzi i wszelkich ludzkich spraw, zacznie rozprawiac o naturze. Wiec, aby sie nie wydac gburem, pilnie zaczalem sie rozgladac, lecz nie spostrzeglem zadnej pszczoly. A Leszek znowu: - Pszczola - mówi i reka pot obciera z czola. Po krótkiej chwili: - ...robi cegly. I nic juz wiecej nie powiedzial! To ja tez milcze. Patrze, czekam, ze moze Leszek sie poprawi, ze sie po prostu przejezyczyl! A Leszek nic... A slonce prazy... Wiec ja niesmialo i lagodnie, zaczynam tonem pojednawczym, próbujac przebic sie przez skwar: - Posluchaj, pszczola robi miód! A Leszek tylko ciezko westchnal i machnal reka od niechcenia, wpatrujac sie nad konskim grzbietem w droge, co biegla posród pól. I choc wóz sie nurzal w zielonosc, nie byla mi poezja w glowie. Z troska na Leszka spogladalem, w mysli stawiajac juz diagnoze, ze dostal pomieszania zmyslów, ze slonce rozum mu odjelo! Tymczasem wóz przemierzal pola spokojnym tempem. Chrzescil piasek mielony obrotami kól. Nisko nad ziemia, gdzies przed nami, wisial sinawy dym z ogniska, nie mogac wcale wzbic sie w niebo, tak go przytlaczal slonca zar. Ja takze czulem ciezar w sercu, bardzo o Leszka zatroskany. Zas Leszek milczal, zamyslony, wpatrzony w nasz odlegly cel, który wszak coraz sie przyblizal, z kazdym obrotem kól. Az wreszcie podrózy naszej nadszedl kres. Bank Gminny jeszcze byl otwarty. Leszek sam isc chcial, lecz trawiony troska o zdrowie przyjaciela udalem, ze tez mam interes do Banku, nie cierpiacy zwloki. Siegam za siebie, po koszule, bo wszak doprawdy nie wypada isc do Urzedu bez koszuli, patrze - koszuli ani sladu! Mojej, ni Leszka! Gdzies po drodze, gdy trzeslo nami po wybojach, musialy z wozu spasc. Nie bylo sensu tez do sklepu jechac po cegly szamotowe, bo wraz z koszula portfel przepadl, com go w kieszonce mial. Co bylo robic! Leszek zaklal, konia zawrócil, zacial batem i ruszylismy znów przed siebie, tyle, ze juz w przeciwna strone. Tymczasem slonce w swej wedrówce po niebie chylic sie zaczelo ku zachodowi, jednak upal, jak przedtem, tak i teraz trzymal. Lzej jednak zdalo sie oddychac, a kon do domu razniej szedl. Nie mówilismy nic do siebie. Leszek byl zly, lecz i ja takzewsciekalem sie, tak wiec reakcje jego i moja porównujac, uznalem, ze jest calkiem zdrowy, bo reaguje prawidlowo. Rychlo tez pola sie skonczyly, laki, porosle bujna trawa, juz pierwsze domy naszej wioski daly sie widziec nieopodal. Wtem Leszek nagle przerwal cisze i rzekl: - O! Pszczola! Zesztywnialem! A on, spokojnie: - Robi cegly! Batem przed siebie pokazuje. Patrze, za plotem, przy chalupie stoi chlop stary i sie smieje. Do nas sie smieje! Za plecami cos trzyma, wreszcie pokazuje - a to koszule! Leszka, moja! Leszek - Prrr!! - wola, zeskakuje z wozu, do chlopa, wiec ja za nim. A chlop koszule nam podaje. Portfel na miejscu. Wiec dziekowac zaczynam - do chalupy prosi. Wchodzimy, a tu zar tak straszny, jakby w chalupie slonce mial! Az mnie cofnelo. Patrze - w sieni ogromny piec chlebowy stoi, a przy tym caly rozpalony! Chlop, nie przestajac sie usmiechac, znak daje gestem, ze za chwile nami sie zajmie, a tymczasem drzwiczki odmyka i wyjmuje z pieca... nie, nie chleb! Na lopacie cegle czerwona i goraca z czelusci pieca wydobywa! Zrzuca z lopaty, na stos kladzie, który dopiero katem oka dostrzegam, wielki, w kacie sieni! Podchodzi, reke mi podaje i sie przedstawia: - Jestem Pszczola! Zaniemówilem. Wzrokiem wodze dokola. Stoje, jak slup soli. Pszczola na chwile w izbie znika i kubek mleka mi przynosi. Wypijam, Leszek wody prosi. Rozumiem: - Pszczola robi cegly! Ale dlaczego?! Wiec prowadza mnie do stodoly. A tam - dom! Niemal gotowy, juz pod dachem! Pszczola nie dostal na budowe z urzedu gminy zezwolenia, pieniedzy tez mial nie za wiele, wiec postanowil, ze sam cegly wypali, zeby nikt nie widzial. Dom tez zbuduje pokryjomu w starej stodole. Juz trzy lata tak sie mozoli, a dzis wlasnie na dachu domu zatknal wieche. Na wódke przed wieczorem prosi, wciaz nie przestajac sie usmiechac. Wyszlismy. Wsiedlismy na wóz. Kon ruszyl sam, bez przynaglania. Wtem wiatr sie zerwal, pociemnialo. Gdzies zagrzmial piorun,jeszcze raz! Poczulem ulge... Chlodny powiew zaczal nam kurz zdmuchiwac z wlosów. - Ale byl upal! - pomyslalem i wystawilem twarz na deszcz, który zacinal z cala moca. |
Strona 7